poniedziałek, 27 lipca 2015

Slodko-gorzki gulasz wegierski

RBR Facebook

Tyle adrenaliny nie było w F1 od dwóch sezonów! Dzis swiat F1 stanął na głowie. GP Węgier było słodko-gorzką mieszanką wybuchową. To pierwszy wyscig od smierci Julesa Bianchiego, więc zrozumiałe, że kierowcy nie byli w najlepszych nastrojach. Na tor przyjechała rodzina tragicznie zmarłego kierowcy - samolot do Nicei wysłał po nich Bernie Ecclestone. Baba podziwia mamę, tatę i brata Julesa - muszą mieć dużo siły, żeby zaledwie kilka dni po pogrzebie podziwiać zmagania chłopaków takich, jak ich syn i brat. 

F1 Zone

Paradoksalnie żałoba po śmierci kolegi dała kierowcom ogromne pokłady siły do dzisiejszej rywalizacji. Wynik wyścigu zdawał się być z góry przesądzony - jak zawsze, kiedy na pole position stoi Lewis Hamilton, a za nim czeka Nico Rosberg. Człowiek ma po prostu wrażenie, że Brytyjczyk urodził się, żeby wygrywać, a Niemiec to etatowy numer dwa. Ale nie z Sebastianem Vettelem te numery. Zawodnik Ferrari, startujący z trzeciego pola, ruszył tak, jakby wypił co najmniej cysternę napoju swojego byłego pracodawcy. Ograł duet Mercedesów, a za sobą pociągnął, także fantastycznego dzisiaj, Kimiego Raikkonena. Jednak nie można nie oddać sprawiedliwości Lewisowi Hamiltonowi. On też pomógł w doskonałym starcie Vettela. Z tym, że jego pomoc ograniczyła się do zaspania i natychmiastowego stracenia 10 pozycji. Kto Mistrzowi zabroni ;)? Jeżeli zaś chodzi o jego kolegę z teamu, to ów mógł tylko narzekać, że Ferrari Raikkonena bardzo szybko budowało nad nim przewagę. 

Radość w obozie czerwonych nie trwała jednak długo. Bolid Kimiego powoli zaczął się sypać. Co prawda nie było tak źle, jak z maszyną Nico Hulkenberga (przypomnijmy, że po samoistnym rozkładzie każdego możliwego elementu na tor musiał wyjechać Safety Car i słynne szczotki-zmiotki), ale po aferze z motogeneratorem energii nic nie dało się zrobić. Baba w bolidzie się przyznaje - gryzła paznokcie z wściekłości, kiedy bolid Kimiego odmówił posłuszeństwa. Kimi stracił w ten sposób szansę na podium. Być może ostatnie w jego karierze. W sumie może to nie byłoby takie złe? Biorąc pod uwagę, że rośnie nam nowy Iceman. Prawda, że Robin to idealny kandydat, by zastąpić tatusia? 

M. Virtanen Instagram 

Wracajmy jednak do wyścigu, bo jest o czym pisać. Chociażby o Pastorze Maldonado, który po prostu ciągle jest sobą. Słowo Pastor wyraża więcej niż 1000 słów. Wczoraj BWB pogubiła się w jego karach. Uwierzycie, że dostał ich chyba z 8? Barwny ptak Formuły 1, bez niego to nie byłoby to samo. Kary nie ominęły także Lewisa Hamiltona. Ogólnie to GP było dla niego pasmem nieszczęść. Najpierw fatalny start, potem wyjechanie poza tor (o które oskarżał oczywiście kogoś innego), kara drive through, małe starcie z Ricciardo, z którego to na szczęście Daniel wyszedł obronną ręką, a w końcu już tylko nieudana pogoń za czołówką. Co się stało z Mistrzem? Baba ma wrażenie, że zawiodła psychika. Lewis chyba należy do kierowców, którzy błędy popełniają w efekcie domina, a po jednym nie potrafią się pozbierać. Wniosek? Jeżeli coś idzie nie tak tracą zimną krew i sami się dobijają. Nico Rosberg musi być wdzięczny bogom za taki obrót sprawy. Chociaż pewnie mniej wdzięczny musi być za kontakt z Danielem Ricciardo na początku 64 okrążenia, który poskutkował kapciem. Babie coś się wydaje, że Australijczyk postawił sobie za punkt honoru wycięcie Mercedesów w pień i zrobienie miejsca na podium dubletowi RBR. Tak więc drodzy Państwo na podium mieliśmy wczoraj osławione przez Babę Double D. Popatrzcie tylko na Danila - więcej takich akcji prosimy ;). 

Red Bull Facebook
Formuła 1 to wciąż nieprzewidywalne widowisko - piękne i groźne zarazem. Przekonaliśmy się o tym w zeszłym sezonie w Japonii, niedawno utraciliśmy Bianchiego, któremu kierowcy z wielką klasą złożyli hołd. To wszystko sprawia jednak, że królowa motosportów przyciąga nas - fanów, jak magnes. Do zobaczenia po przerwie wakacyjnej. 

Ferrari Facebook
PS. Pierwszy dublet punktowy dla McLarena to nie lada niespodzianka! Chyba złośliwości Baby w bolidzie z zeszłej notki trochę chłopaków zmotywowały ;). 

sobota, 25 lipca 2015

F1 prawie jak antyczne bitwy


W zeszły wyścigowy weekend na torze miejsce miały antyczne bitwy, rzec by można, na strategie. Oktawianem okazał się Mercedes, a rolę udręczonego Marka Antoniusza i zrozpaczonej Kleopatry koncertowo odegrał Williams. Byleby nie skończyło się tak, jak w przypadku tej pary. Dla niewtajemniczonych w historyczne niuanse - Antoniusz popełnił samobójstwo, a niedługo po nim to samo uczyniła królowa Egiptu. Także Williamsie - nie idź tą drogą.

Wszystko rozbiło się o deszcz i odkrywczą decyzję Lewisa o zjechaniu po opony pośrednie, podczas gdy prowadzący w wyścigu chłopcy z Williamsa postanowili radośnie mknąć ku mecie. Ich radość była krótkotrwała. Za flagą w szachownicę czekało wszystkich ogromne zaskoczenie. Znowu podium zdobył duet Mercedesa. 

Tym razem cyrk Formuły 1 odwiedza Węgry. Baba nie ma nic przeciwko temu, żeby sytuacja sprzed roku się powtórzyła. 


Jak na razie są na to widoki. Daniel Ricciardo jest czwarty. Pierwsze skrzypce w kwalach odegrały jak zawsze... dwa Merce i jedno Ferrari. Oczywiście było to Ferrari Vettela, na Raikkonena nie ma co liczyć. Na marginesie - jego dni "u Czerwonych" są raczej policzone. Plotki transferowe podkręcone są do niemożliwości. Ostatnia nowość? Jenson Button w Maranello. To są jakieś żarty prawda? Jaki jest sens wymieniać jeden stary mebel na drugi? Chyba, że urządzamy dom antykami. Równie dobrze można by im zaproponować Nikiego Laudę. Wiek podobny, a talent dużo większy ;). Baba w bolidzie nic nie ma do Buttona, ale... sami rozumiecie. 

Trudno, żeby oceniać Brytyjczyka przez pryzmat tego sezonu (jak powszechnie wiadomo, rower Kevina Magnussena jest szybszy, niż bolid Jensona), chociaż to on zdobył pierwsze punkty dla teamu. Fernando Alonso nad tym faktem boleje. Dzisiaj cisnął tak mocno, jak tylko mógł.  Baba podpowiada - spójrzcie na mijające go Ferrari w 40 sekundzie. Widać wsparcie, którego mentalnie udziela Hiszpanowi jego były team ;). 


F1 Trolls and News

Ciekawe, jakie niespodzianki zafunduje nam Honda jutro. Może McLaren dla odmiany dojedzie do mety? A tymczasem - bywajcie, do usłyszenia!


sobota, 18 lipca 2015

Jules Bianchi nie zyje


Świat Formuły 1 przeżywa dzisiaj wielką stratę. Rano poinformowano, że Jules Bianchi zmarł po tragicznym wypadku na japońskim torze. Śmierć zawodnika Marussi jest pierwszą od 1994 roku, kiedy pożegnaliśmy Sennę. Nie ma sensu nic więcej pisać, bo nie ma słów, zdolnych wyrazić ogrom bólu, który musi przeżywać rodzina, przyjaciele, kierowcy i my - fani. Spoczywaj w pokoju chłopaku, a wszyscy kierowcy Heaven Race niech się boją, z Twoim talentem będziesz gwiazdą. Zapamiętajmy Go jako uśmiechniętego i pełnego energii człowieka oraz świetnego, obiecującego zawodnika